korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?

Z życia lektora języka hiszpańskiego ‘Darka S’.: angielski poranek z morałem



Z życia lektora języka hiszpańskiego ‘Darka S’.: angielski poranek z morałem

Jeździłem na dachu autobusu w Nepalu, jadłem ze szczurami w Indiach, procesowałem się z Air France, ale niewiele wydarzeń w życiu było dla mnie taką przygodą, jak pojawiająca się co jakiś czas konieczność mówienia po angielsku. W moim wykonaniu bowiem to prawdziwa przygoda z językiem.

Dzisiejszy dzień miał być spokojny i miły. Receptory mojego układu nerwowego miały zostać niepobudzone.

O 8 rano rozpoczynałem zajęcia z języka hiszpańskiego w dużej hiszpańskiej firmie. Jak zwykle przyszedłem sporo wcześniej i czekałem w firmowym foyer. Wtedy podszedł do mnie ochroniarz, prosząc o pozornie łatwą przysługę.
"Jakaś pani przyszła i mówi w języku obcym, pan na pewno umie."

Zebrałem się więc w sobie i wytaszczyłem swój arsenał lingwistyczny.
"Abla espaniol?" - brak reakcji
"Wu parle frąse?" - brak reakcji
"Gawaritie pa ruski?" - brak reakcji

Było już jasne, że nieuchronnie zbliża się ten moment, ta bolesna chwila, gdy przyjdzie mi komunikować się w języku angielskim.

Na wszelki wypadek powiedziałem jednak na wstępie: "Aj dont spik inglisz" (but aj noł det nałdejs its nesesery to spik inglisz), licząc na wyrozumiałość z Pani strony.

Chciałem nawet szybko udać się do łazienki, zaszyć w jakimś kącie, uciec po prostu, ale Pani okazała się niezwykle konsekwentna. Chciała mówić po angielsku.

Powiedziała więc coś, zrozumiałem tylko "miting" i Joanna Kawka. (O, Joanna Kawka - moja uczennica, to rozumiem - pomyślałem).

Ponownie wzbiłem się na wyżyny i odrzekłem: "Joanna Kawka, najn oklok, aj fink, bat aj dont working hir. Ju mast łejting." (kiedyś byłem na "waiting list" Indian Airlines, więc znałem to słowo). Z wrażenia to już chyba nawet powiedziałem "dżoana kałka".

A potem to już się tak rozkręciłem, że na koniec rzuciłem jeszcze, niby ot tak sobie "hew e najs dej".

Wydarzenie było jednak mocno "traumatisant". Moja twarz z pewnością pokryła się purpurą.

Jeszcze w niedalekiej przeszłości do wszystkich żebraków spotykanych podczas podróży zwracałem się "let's go", będąc przekonanym, że znaczy to "idźcie stąd". Takie przejawy analfabetyzmu anglistycznego mógłbym mnożyć.

W samolocie obcej linii, gdy stewardesa przechadza się korytarzem, pytając "bif or cziken" muszę udawać, że śpię, a jeśli zapomnę się i nie śpię, odpowiadam "da, da, dajcie mnie pażałsta kuricu".

Dość dobrze pamiętam natomiast formułkę "On behalf of British Airways (KLM, Cathay Pacific, etc.) we would like to welcome you on board" i dopiero post factum żałowałem, że tak serdecznie nie powitałem Pani w imieniu firmy - "On behalf of..." - jak to by pięknie zabrzmiało...

Morał z tego prosty...
Po cholerę było uczyć się różnych języków, zapominając o angielskim.

Morał drugi...
Umiejętność komunikowania się w językach obcych nie jest łatwa i przychodzi po pewnym czasie. Pamiętajcie o tym, gdy w najprostszej sytuacji obcojęzycznej "rozłożycie się na łopatki". To się zdarza, lecz systematyczny trening oraz konsekwencja czynią mistrza (co, broń Boże, nie znaczy, że ja nim jestem w przypadku angielskiego - nie to chciałem powiedzieć). W drodze do mistrzostwa jest jeszcze dyskomfort związany z byciem czeladnikiem i rzemieślnikiem… i trzeba być na to przygotowanym. A lektorom szczególnie trudno w takich sytuacjach, ze względu na wewnętrzną potrzebę precyzyjnego i bezbłędnego komunikowania się w języku obcym.

Życzę wielu lingwistycznych przygód (po angielsku z pewnością będzie "lingłistik awanturs").
Maciek S.



* Nazwisko osoby „kojarzonej” przez ‘Darka S.’ zostało zmienione, nazwę firmy usunięto z tekstu.
Redakcja
www.szukaj-lektora.pl