korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?

GOETHE-INSTITUT: BOŻE NARODZENIE W NIEMCZECH ŚWIĄTECZNE OPOWIEŚCI
BOŻE NARODZENIE W NIEMCZECH
ŚWIĄTECZNE OPOWIEŚCI

Już za chwilę święta. Jak Boże Narodzenie będą obchodzić Niemcy? Które ze świątecznych tradycji wytrzymały próbę czasu? Wraz z nastaniem adwentu Joanna Strzałko rozmawia o współczesnych zwyczajach świątecznych w Niemczech.

„MOGŁABYM SIĘ OBYĆ BEZ ŚWIĄT“
Dom Elizabeth w Schwarzwaldzie stoi na zakręcie. Przy dobrej pogodzie widać stąd ośnieżone szczyty Alp po szwajcarskiej stronie. Siedzimy w salonie, z którego ścian spoglądają na mnie surowo przodkowie gospodyni. Ciszę przerywa wiatr, który goni za oknem czarne chmury, miarowe tykanie stojącego zegara, pochrapywanie psa drzemiącego na fotelu i pomrukiwanie kota, który zwinął się w kłębek na fortepianie. Mąż Elizabeth krząta się w kuchni – podobno robi pyszną kawę.

- W takim starym, drewnianym domu święta muszą być wyjątkowe - zaczynam rozmowę.

Elizabeth przygląda się przez chwilę kroplom deszczu na szybie. - Dawno, dawno temu ten przedświąteczny czas był dla mnie piękny - wzdycha Elizabeth. - Czytaliśmy z rodzicami bożonarodzeniowe opowieści, śpiewaliśmy kolędy przy świecach, piekliśmy tradycyjne ciasteczka zwane u nas Plätzchen. Boże Narodzenie było wtedy świętem religijnym, pełnym zadumy i refleksji nad życiem. Dziś niewiele z tego zostało. To po prostu spotkanie z rodziną. Spędzam je z mężem, synem i synową. 24 grudnia znajomy przynosi nam świeżo ściętą choinkę z lasu. Ubieram ją, ale skromnie. Pod nią ustawiam tradycyjną szopkę z figurkami Jezusa, Marii, Józefa. A także tę, którą zrobiła sąsiadka, na wesoło, z zabawnymi ludzikami z filcu oraz figurkami lwów, lisów, zająców, niedźwiedzi. Stoją obok siebie w przyjaźni – jest przecież Boże Narodzenie, nie będą się więc atakować.

Pierwszego dnia świąt podaję gęś nadziewaną kasztanami, jabłkami, pomarańczami, orzechami i imbirem. Do tego czerwoną kapustę i dobre wino. Stół jest świątecznie udekorowany, jest dużo czerwieni, porcelana i srebrne sztućce z XIX wieku. Jest przytulnie, grzeje nas kaflowy piec, na dworze leży śnieg, w oknach błyskają światełka. Ale proszę mi wierzyć – mogłabym się obyć bez tego wszystkiego. Dlatego często powtarzam synowi: „Jeśli wolisz spędzić święta z przyjaciółmi, nie przyjeżdżaj i nie miej z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.”

Nie, do kościoła już od dawna nie chodzimy. Może kiedyś wybiorę się na pasterkę, późnym wieczorem. Sąsiedzi mówią, że jest piękna. Chętnie posłuchałabym koncertu, tylko jak pomyślę o kazaniu, to przechodzą mnie dreszcze. Takie same, gdy przypomnę sobie święta w zakonnej szkole, gdzie wcześniej uczyłam. I zakonnice, które w Wigilię ogarniało jakieś zbiorowe szaleństwo – wyjmowały z kołyski świątecznej szopki figurkę Jezusa i ze łzami w oczach, a niekiedy ze szlochem, tuliły go do piersi, każda, po kolei.

- Moje najpiękniejsze święta? - zastanawia się na głos Elizabeth. - To te, gdy byłam mała. W Wigilię rano szliśmy z tatą na rynek i kupowaliśmy choinkę. Była wysoka i pachnąca – tak ją przynajmniej zapamiętałam. Musieliśmy ją przywiązywać, aby nie upadła, gdyż ciągle wdrapywał się na nią nasz kot. Rodzice ubierali ją za zamkniętymi drzwiami – to jak będzie wyglądać miało być niespodzianką dla nas, dzieci. Wisiały na niej słodycze i jabłka, paliły się prawdziwe świece. Na wczesny obiad była zupa ugotowaną na szyjce, skrzydle i kuprze gęsi z ryżem. Po południu, około 17.00, szłam z tatą na mszę do kościoła ewangelickiego. Mój brat, który miał piękny głos i śpiewał w chórze, wykonywał solową partię Pasji Bacha. Ten koncert był dla mnie wielkim przeżyciem. Mama w tym czasie zajmowała się kuchnią i układaniem prezentów pod choinką. Wieczorem jedliśmy sałatkę ze śledzia lub ziemniaków i kiełbaski. A po posiłku rodzice ubrani odświętnie – tata w czarny garnitur z muchą, mama w garsonkę ze srebrną nitką, zamykali się w salonie, gdzie stała choinka, pili kieliszek wina i wręczali sobie prezenty. Podglądaliśmy ich z bratem przez dziurkę od klucza. Wolno nam było wejść dopiero wtedy, gdy zadzwonili dzwoneczkiem. Wpadaliśmy do pokoju, a oni stali przy otwartym oknie i mówili: „O, tam leci aniołek, który zostawił dla Was prezenty”. Dostawałam książki, rękawiczki, czapki i zawsze coś na wyprawkę ślubną – ręczniki, sztućce, czy pościel. Rzadko byłam zadowolona.

Prawdziwe święto zaczynało się 25 grudnia. Wkładaliśmy tego dnia nowe ubrania i odwiedzaliśmy rodzinę. Na obiad, pamiętam, była pieczona gęś. Drugiego dnia resztki mięsa w sosie. A kolejnego zupa na kościach. Nic się wtedy nie marnowało. Mój tata nie umiał gotować i do kuchni wchodził tylko raz w roku, gdy próbował sosu do bożonarodzeniowej pieczeni. Tak było w mojej rodzinie. Ale wiem, że dla wielu moich przyjaciółek Boże Narodzenie to była straszna trauma, gdyż mnóstwo mężczyzn po wojnie piło i w święta odbywały się najgorsze awantury. Widocznie tak odreagowywali swoje lęki i stres.

Czytaj cały artykuł:

https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21720336.html