korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?

Goethe-Institut: Smart boredom czyli w poszukiwaniu dowodów na istnienie
Goethe-Institut: Smart boredom czyli w poszukiwaniu dowodów na istnienie

Określenie smart boredom upowszechniło się w 2012 roku, przede wszystkim w kontekście marketingowym. Coś, co było puste, staje się teraz pełne, a to, co irytujące, przeobraża się w to, co absorbujące.

Przystanek

W 2006 roku nakręciliśmy krótki film zatytułowany Przystanek . Z kilkuset miejsc tego typu istniejących w Poznaniu wylosowaliśmy osiemnaście- tyle, ile godzin funkcjonuje każdego dnia miejski transport. Na każdym z wybranych przystanków przez 60 minut, statyczną kamerą, rejestrowaliśmy zachowania oczekujących na tramwaje i autobusy. Co robili obserwowani przez nas ludzie? Przechadzali się, rozglądali, czytali rozkład jazdy, wykonywali drobne czynności przywracające ich fryzury i garderobę do porządku, spoglądali na zegarki i patrzyli na innych, rozmawiali, jedli i pili, czytali prasę i książki, słuchali muzyki i rozmawiali przez telefony komórkowe. Przede wszystkim jednak wydawali się tkwić w stanie zawieszenia, letargu.

Pauzy w codzienności – w których nie bardzo jest co ze sobą zrobić, bo niewiele od nas zależy - zdarzają się nam tym częściej, im bardziej złożone jest życie. Złożoność wymaga bowiem coraz bardziej zaawansowanej koordynacji działań, a ta pociąga konieczność czekania na swoją kolej – po kawę i posiłek, do biletomatu, dentysty, na zielone światło, i taksówkę, na rozpoczęcie zajęć w szkole lub na uczelni, w drogowym korku. Oczekiwanie można oczywiście skrócić – stosując siłę, prośbę, przekupstwo albo łamiąc reguły – ale w dłużej perspektywie przynosi to odmienne od zamierzonych skutki – chaos wydłużający momenty oczekiwania. Większość wybiera więc czekanie.

Udręka czuwania

Oczekiwanie nie musi być nieprzyjemne, ale zazwyczaj jest. Nieprzypadkowo. Czekając, czujemy się równie niepotrzebni, jak niedziałające przedmioty, jak rzeczy, których nikt nie potrzebuje. Oczekiwanie jest tym bardziej nieprzyjemne, im częściej słyszymy, że jesteśmy panami swego losu, że spoczywa on wyłącznie w naszych rękach, że powinniśmy być produktywni, że czas to pieniądz, a dobre życie to życie ciekawe – takie, w którym coś się dzieje i ciągle dzieje się coś nowego. Czekając czujemy, że marnujemy czas, a odczucie to jest równie powszechne, jak przekonanie, że życie to pasmo możliwości do wykorzystania, a my sami powinniśmy być aktywni, witalni, podłączeni i w permanentnym stanie czuwania.

Dyskomfortu czekania nie zmniejsza – tak zalecane przez ekspertów od dobrego życia– zwolnienie tempa, slow life. Źródło cierpienia nie tkwi bowiem w prędkości z jaką żyjemy, ale w tym, że jesteśmy zależni od innych, że musimy z nimi zgrywać rytmy swoich działań, a to wymusza oczekiwanie. Można oczywiście odpuścić – wyjechać na wieś, zaszyć się w głuszy, żyć zgodnie z rytmem natury, uprościć swoją złożoność – ale wcześniej trzeba pocierpieć, być produktywnym i skoordynowanym z innymi na tyle, by po to remedium na udrękę czekania, można było sięgnąć. Z tej perspektywy dosyć zabawny jest mit odpadnięcia, znany z Domu nad rozlewiskiem i Szpilek na Giewoncie i książek małżeństwa Máté. Mit ukrywający to, że aby odpuścić trzeba najpierw docisnąć, że aby żyć tak, jak się chce, trzeba wcześniej z siebie zrezygnować. Mit iście kapitalistyczny, sławiący akumulację jako warunek trwonienia i to ostatnie czyniący ideałem do którego dążymy.

Czekanie poniża. Czy nie podkreśleniu nierówności służą skróty takie, jak: strefy VIP; bankowość osobista, usługi typu konsjerż, delegowanie czasochłonnych obowiązków na asystentów i asystentki? Czy ludzie nie grają w Lotto, by pokonać czas i złagodzić ból oczekiwanie na odmianę losu? Czy jest coś bardziej upokarzającego, niż czekanie na tych, dla których okażemy się potrzebni (jako pracownicy, partnerzy, współpracownicy)? Czy istnieje lepszy wskaźnik nierówności, niż liczba dni, które dzielą nas od wizyty u lekarza-specjalisty? Albo, niż liczba osób tłoczących się w kolejce po przecenione produkty?

Nuda

Oczekiwanie uprzedmiotowia. Również dlatego, że towarzyszy mu nuda. Ma swoje źródło w rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami, a tym, co przynosi rzeczywistość. Nuda pojawia się, gdy film miał być porywający, a nie jest; gdy rozmowa z osobą, którą cenimy, się nie klei; gdy mamy czas wolny, ale nie bardzo wiemy, co ze sobą zrobić; gdy musimy czekać, chociaż spodziewaliśmy się natychmiastowego zaspokojenia potrzeby lub pragnienia. Jest ona wszędzie tam, gdzie miało być niepowtarzalnie, a jest rutynowo. Nuda jest formą rozciągniętego w czasie rozczarowania: nie dość, że nie otrzymujemy tego, czego się spodziewaliśmy, to jeszcze to, co niechciane, nie chce odejść.

Nuda, jak przekonująco dowodzą zarówno jej apologeci i krytycy, jest stanem stosunkowo nowymstanem stosunkowo nowym. By jej doświadczyć, trzeba głęboko wierzyć, że naszym moralnym obowiązkiem jest maksymalne wypełnienie czasu, który mamy do dyspozycji. Przekonanie to (podobnie, jak potępienie oczekiwania) ma swoje źródło w nowoczesnej organizacji produkcji i jest wobec niej funkcjonalne. Ciekawe życie, to życie zbieżne z krótkim życiem produktu i różnicowaniem potrzeb, a efektywne wykorzystywanie czasu, to reguła, której podporządkowana jest praca fabryki. Pozorny paradoks polega na tym, że w im większym stopniu kapitalizm odpowiada na doświadczenie nudy, tym jest ona bardziej powszechnym stanem. Pozorny, bo rynek doskonale opanował strategię obrzydzania tego, co przed chwilą było przedmiotem pożądania. Niezmiennie więc nowy produkt przyniesiony do domu nazajutrz okazuje się przestarzały, a to, co miało wyróżniać – uniformizuje. To właśnie te małe, codzienne dramaty sprawiają, że gospodarka się rozwija.

Możemy oczywiście, jak sugeruje to Brodski, poddać się nudzie, dostrzec w niej okazję na spotkanie z samym sobą i z czasem. To jednak wyzwanie dla zuchwałych – każda nieoperacyjna refleksja jest bowiem nieracjonalna. Obniża efektywność, powoduje czkawkę złożonej, społecznej maszyny, sprawia, że stajemy się problemem dla innych. Dlatego wybieramy rozwiązanie prostsze – zabicie nudy.

Ekstremalnie i 30% gratis

Zabić nudę można na dwa sposoby. Po pierwsze robiąc coś bezprecedensowego, ekstremalnego, radykalnie nowego. Tę formę uśmiercania znienawidzonego stanu trudno oczywiście praktykować czekając na tramwaj lub pociąg, w kolejce na poczcie czy banku, ale i to jest możliwe. Najlepszym przykładem jest przemoc, wandalizm, seks w miejscach publicznych, czy pranksterskie wygłupy tak powszechne dzisiaj, bo upubliczniane za pośrednictwem sieci (owling, planking, mannying, teapotting, cone-ing itd.) Można też zabić nudę, sięgając po strategię 30% gratis. Jej istotą jest próba upakowania w jak najkrótszym czasie, jak największej liczby działań, aktywności, doświadczeń i wrażeń. Najlepszym przykładem tej strategii walki z nudą jest oczywiście multitasking, a więc wykonywanie kilku rzeczy jednocześnie: oglądanie filmu i czytanie; pisanie i słuchanie muzyki; robienie na drutach i rozmawianie przez telefon; prowadzenie samochodu i pisanie esemesów; fotografowanie w trakcie imprezy, second screening itd. Ta druga strategia radzenia sobie z nudą wydaje się dziś dużo powszechniejsza, zaś jej doskonałym przejawem jest to, co określa się mianem smart boredom.

Żyjesz i jesteś potrzebny!

Określenie smart boredom upowszechniło się w 2012 roku, przede wszystkim i co znaczące – w kontekście marketingowym. Oznacza ono zmyślną formę radzenia sobie z „małymi nudami” dopadającymi nas w miejscach publicznych, w środkach masowej komunikacji, w kolejkach do urzędów, w trakcie pauz w pracy i nauce. Jej zmyślność polega na tym, iż bezproduktywne momenty oczekiwania wypełniamy wysyłając wiadomości tekstowe i ememesy, grając, oglądając filmy, słuchając muzyki, przeglądając pocztę i strony internetowe, czytając elektroniczne książki i gazety, fotografując, sprawdzając pogodę i notowania walut, dokonując przelewów i płatności itd.

Czynności tego rodzaju moglibyśmy mnożyć – wszystkie one mają jednak podobną konsekwencję: coś, co było puste, staje się pełne, a to, co irytujące, przeobraża się w to, co absorbujące. Wszystkie one mają też podobne źródło – urządzenia mobilne, w tym przede wszystkim smartfony. Te ostatnie, choć znane już w latach 90., upowszechniły się dopiero w ostatnich kilku latach, stanowiąc dziś dominujący rodzaj telefonów komórkowych obecnych na rynku. Już sama nazwa wskazuje na wyższość tych urządzeń nad poprzednikami, sugerując, iż zwykłe komórki są w porównaniu z nimi rodzajem niższej formy istnienia – nieinteligentnej, prymitywnej, przypominającej zwykłe, codzienne sprzęty. Smartfony działają jak magiczne obiekty, których używanie sprawia, iż stajemy się doskonalsi – już nie dumb, ale właśnie smart. Najważniejsze jest jednak to, że urządzenia te czynią nas na powrót produktywnymi, że łagodzą poczucie, iż marnujemy drzemiące w nas potencjały, że nasza bierność czyni świat uboższym.

Smartfon w ręku sprawia, że znów możemy generować sieciowe przypływy, wprawiać w ruch internetowe łącza, zwiększać liczbę odsłon i lajków, nagradzać i karać, wpierać i hejotować. Stajemy się potrzebni. Potwierdza to migająca dioda wskazująca na stan gotowości urządzenia i ono samo ślące nam powiadomienia, informacje o aktualizacjach i zmianach statusów, przypominające, że dawno w coś nie graliśmy i o czekających na nas ofertach, nowych możliwościach, okazjach i gratisach. Jesteś w centrum – dowodzi spływający strumień spersonalizowanych informacji – i nawet jeśli doskonale wiemy, że po drugiej stronie nie ma żywego ducha, ale (ro)boty, algorytmy i zautomatyzowane respondery, to dajemy się ponieść tej interakcyjnej ekstazie wskazującej na doniosłość naszego istnienia.

Zmyślność smartfonów wynika więc z tego, że udało im się wejść w rolę indeksów naszego istnienia i ostatecznego dowodu na to, że jest on komuś potrzebne. Co więcej – w przeciwieństwie do niedoskonałych ludzkich jednostek, urządzenia te są zawsze gotowe do tego, by fakty te potwierdzać, dostarczyć na żądanie przekonującego dowodu, iż wciąż jesteśmy wśród żywych. Nawet wówczas, gdy smartfon wypluwa głównie spam, a nie ekscytujące propozycje, sprawia nam to przyjemność, dziwaczną radość, której źródłem jest to, że uruchamiamy przepływy informacji. Bycie routerem musi być ekscytujące – to taka egalitarna wersja sławy – sytuująca nas w samym centrum wydarzeń. Jaron Lanier może ponarzekać, że zamiast interaktywni jesteśmy reaktywni, ale przyjemność trzymania ręki na pulsie jest zbyt wielka, by się jej nie poddać. Ponieważ dodatkowo jest ona niezwykle funkcjonalna wobec potrzeb rynku, to wszystko wokół potwierdza, iż powinniśmy jej doświadczać tak często, jak to tylko możliwe.

Pauza na człowieczeństwo
Trudno oprzeć się pokusie potwierdzenia, że jest się potrzebnym. Ma ona swoje źródło w podstawowych ludzkich potrzebach – bycia wśród innych, przynależności, akceptacji. Możliwość ich realizacji jest dziś bardzo problematyczna, bo akcent został położony na to, co indywidualne i niepowtarzalne, niezależne i autonomiczne, na dystans wobec tego, co grupowe i uniformizujące. Co więcej – kontraktowy charakter relacji międzyludzkich wyraźnie określa zakres naszego w nie zaangażowania, czyniąc ich autentyczność przedmiotem umowy. Dlatego też potrzeba bycia z innymi i bycia im potrzebnym musi być realizowana w inny sposób – taki, który nie zanieczyszcza formalności naszych stosunków z innymi. Świetnym miejscem na to jest pauza, przerwa, krótkie chwile funkcjonowania na jałowym biegu.

Paradoks polega więc na tym, że najbardziej ludzcy jesteśmy wtedy, gdy się nudzimy, gdy trzeba czymś zabić nieprzyjemny moment oczekiwania. To wówczas, w chwilach zawieszenia normalnych rytmów funkcjonowania, gdy musimy sobie poradzić z tym, że jesteśmy zbędni, odzywają się gatunkowe potrzeby. Ponieważ wiemy, że stan jest tylko krótką przerwą, nie inwestujemy weń specjalnie dużo uwagi i emocji, nie próbujemy pielęgnować doświadczenia, jakie niesie ono za sobą, ale raczej potwierdzamy jego aktualność – łącząc się z tym, co dowodzi, że jesteśmy.

Szczęśliwi choć/bo oczekujący

Jak wspomniałem wyżej, określenie smart boredom zrodziło się w kontekście marketingowym. Odkryto bowiem, że istnieje istotna, niezagospodarowana dotąd nisza, którą można uczynić doniosłą i dowartościować jako przestrzeń zmyślnych, inteligentnych działań. Tą niszą są krótkie momenty czasowe, w których jednostka jest pozostawiona sama w sobie, w specyficznym zawieszeniu pomiędzy pracą a domem; między jednym spotkaniem a drugim; między dwoma przyjemnościami; w oczekiwaniu; w podróży; w nie-miejscu.

Początkowo próbowano zagospodarowywać smart boredom bardzo chałupniczo – a to przez neony, plakaty, billboardy i citylighty, na których zawieszał się wzrok podróżnych; a to przez ulotki i darmowe gazety wręczane na ulicach i dworcach; a to przez ekrany umieszczone w miejscach publicznych i hipnotyzujące bijącym z nich, rozedrganym strumieniem światła. Problem z tymi formami dystrakcji i ogniskowania uwagi polegał jednak na tym, że formatowały one jednostki i podpowiadały im, iż są one do siebie podobne, że potrzebują tego samego. Idealny w roli narzędzia potwierdzającego, że jednostki są potrzebne okazał się dopiero smartfon – zdolny do zaspokojenia każdej formy pragnienia, by być wśród innych, a przy tym dyskretny i nieabsorbujący, przyjemny w dotyku i łatwy w użyciu, zrozumiały i pełen tajemnic. Nieco niehigieniczny i niezbyt korzystnie wpływający na nasze zdrowie, ale to nieistotne szczegóły, gdy gra toczy się o to, by potwierdzić czyjeś istnienie.

Przystanek 2013 zawierałby nieco inne sekwencje, niż jego pierwowzór. Nadal dominowałyby w nim sceny przedstawiające ludzi na coś oczekujących, ale już nie zawieszonych w letargu. Przeciwnie – ożywionych, zaangażowanych w interakcje z urządzeniami, rozmawiających z kimś nieobecnym. Ludzi – routery, zdelokalizowane i abstrakcyjne węzły sieci rozprowadzające informacje. Ludzi potrzebnych.

Cykl NUDA publikowany jest we współpracy z portalem Dwutygodnik oraz transmediale – festiwalem sztuki i kultury cyfrowej..

http://www.goethe.de/ins/pl/lp/kul/dup/leb/lan/pl12076749.htm
język niemiecki
język