O CZYM SZUMI NIEMIECKA WIEŚ - REPORTAŻ
Jadąc przez Niemcy zatrzymałam się w kilku gospodarstwach, by spytać, jak żyje się ich właścicielom. Trzy landy, pięć przystanków, trzynastu rozmówców i taki obraz.
Joanna Strzałko
PRZYSTANEK PIERWSZY. BAWARIA I TEN PRZEKLĘTY KURORT
Wieczór zastaje mnie w Rimbach, w Lesie Bawarskim, niedaleko Czech. Do wyboru mam czterogwiazdkowy hotel SPA, świecący pustkami zajazd na kilkaset osób, kilkupiętrowy pensjonat oraz Bed&Breakfast w murowanej willi o nazwie „Dom Wilmy”.
Wilmy Titz nie ma w domu, gdy stukam do drzwi. Na powitanie dostaję piwo z lodówki i towarzystwo jej męża, Rolfa.
– Rimbach był kiedyś wielki – wzdycha Rolf, gdy siadamy w salonie, by porozmawiać o tym jak żyje się w jego wsi. – Dużo większy niż pobliski Kötzting. I wcale nie chodzi o powierzchnię, czy liczbę mieszkańców – mówi zaciskając usta.
Okazuje się, że to właśnie do Rimbach zjeżdżali kiedyś berlińczycy. Odpoczywali tu w cieniu gór, nad wodami. To tu stacjonowała amerykańska i francuska armia w czasach zimnej wojny, co dawało nienajgorsze dochody mieszkańcom podnajmującym żołnierzom pokoje. To tu inwestowało wojsko budując maszty do podsłuchiwania Rosjan za czechosłowacką granicą. To tu sensacyjny mecz w piłkę nożną, Amerykanki kontra Niemki, przyciągnął tysiące kibiców z całego kraju.
– Dziś wszystko jest inaczej – mówi pan domu. - Pojawiło się Bad Kötzting. A to „Bad” ma znaczenie. Bo nazwa „Bad“ – kurort – bardziej przyciąga spragnionych odnowy turystów. I do tego jeszcze wybudowano w Kötzting największy Aquapark w regionie. Mieszkańcom Rimbach trudno się z tym pogodzić.
– Wszystko przez chciwość – uważa Rolf. – W latach 90. jeździliśmy busem w kilka osób po kraju i zachwalaliśmy naszą wieś. Chodziło o przyciągnięcie urlopowiczów. Mieliśmy sponsorów, stoiska, lokalne przysmaki i nalewki. Ale kiedy przyszło do rozliczenia projektu, okazało się, że zaginęły jakieś faktury. Zrobiło się nieprzyjemnie, sponsorzy się wycofali i tak zaczęła się era zastoju. Skorzystał na tym Kötzting – wzdycha Rolf.
Gdy dołącza do nas Wilma, wspomina Rimbach z czasów swojej młodości. – Każdy miał tu parę zwierząt, małe poletko do obsiania – mówi. – Ale trudno było z tego wyżyć. Mężczyźni jeździli więc do pracy w mieście, kobiety zostawały na wsi i to one pełniły rolę gospodarza. Wraz z pojawieniem się supermarketów utrzymanie zwierząt przestało się jednak opłacać, bo mięso, masło, sery były w sklepie tańsze. Tak zaczęły zanikać małe gospodarstwa. Zostali tylko ci najwięksi. Jest ich we wsi kilku. Reszta mieszkańców stara się żyć z turystów. Nie są to wielkie pieniądze.
Pytam Wilmy i Rolfa, czy mogliby mnie poznać z miejscowym rolnikiem. Uśmiechają się. – To specyficzna, nieufna grupa, ale wróć za tydzień – mówią. – Pomożemy.
Czytaj cały artykuł:
https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21454851.html