korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?

Goethe Institut: Ilustratorzy na poddaszu, polska ilustracja w Berlinie,wywiad z Agatą Endo Nowicką.
Goethe Institut: Ilustratorzy na poddaszu




Na kilka dobrych dekad polska ilustracja popadła w zapomnienie, około dziesięciu lat temu zaczęła się odradzać, dzisiaj bryluje na berlińskich salonach. Polscy ilustratorzy, między innymi Arobal, Agata Bogacka, Tymek Jezierski, Ola Niepsuj, Edgar Bąk, są gośćmi honorowymi szóstej edycji festiwalu Illustrative. O ich wspólnych wizualnych doświadczeniach, organizacji wystawy na strychu z gołębiami i planach podboju świata rozmawiamy ze współkuratorką wystawy polskiej ilustracji w Berlinie – Agatą Endo Nowicką.



Illustrative to jeden z największych festiwali ilustracji w Europie. Przyjeżdżają na niego artyści z całego świata. Jak polską ilustracją zainteresować publiczność w Berlinie?
Zadaniem moim i drugiej kuratorki Marii Zaleskiej nie było pokazanie rysunków pod hasłem „polska ilustracja“. Nie chciałyśmy przekonywać wszystkich: to jest ciekawe, bo polskie. Taki wspólny narodowościowy mianownik już dzisiaj nie wystarcza, by przyciągnąć zagranicznego widza. To anachronizm.


Jednak tytuł wystawy „Where I come from“ jednoznacznie wskazuje na pochodzenie.

Punktem wyjścia w doborze artystów było ich wspólne doświadczenie wizualne z dzieciństwa. Pokazujemy prace 31 ilustratorów. Wszyscy urodzili się w latach 70. i 80. i wychowali na mistrzach polskiej ilustracji, pracach, które wtedy były wzorem dla całego świata. Ze względu na sytuację polityczną w Polsce wszyscy mieliśmy limitowany dostęp do zachodniej, na przykład disnejowskiej estetyki. Żyliśmy w hermetycznym wizualnym świecie, co nie oznacza, że nie był on ciekawy, różnorodny.

Czy to estetyczne „zamknięcie“ sprzed kilku dekad ma dzisiaj jakieś znaczenie?

Tak, i to właśnie pokazujemy na Illustrative. Pewne wartości, które były charakterystyczne dla klasycznej polskiej szkoły ilustracji przetrwały we współczesnym środowisku artystów.

Jakie to wartości?

Nasza ilustracja nie jest wyłącznie dekoracyjna. Mało jest prac, które są tylko wizualnym cukierkiem. Chodzi o pomysł, koncept, grę intelektualną z widzem, drugie dno. Dla polskiej szkoły charakterystyczna jest przemyślana kompozycja, świetne operowanie kolorem. Na festiwal nakręciłyśmy film, w którym kilku ilustratorów opowiada, na jakich książkach się wychowali, jakie rysunki pamiętają z dzieciństwa. Na nagranie przynieśli swoje ulubione książki z ilustracjami na przykład Jana Młodożeńca, Józefa Wilkonia czy Janusza Stannego. Film jest częścią wystawy i punktem odniesienia do przeszłości. W Berlinie nie pokazujemy prac starych mistrzów, cytujemy je w opowieściach innych artystów.

Ilustracje są powszechnie dostępne. Wystarczy zajrzeć do tygodnika, magazynu, przejrzeć książki, Internet. Właściwie po co pokazywać je jeszcze na festiwalu?

Rysunki pokazywane na Illustrative nie są traktowane jako prace użytkowe. Są wyjęte z kontekstu, stanowią samodzielne prace. Kuratorowi festiwalu – Pascalowi Johanssenowi – bardzo zależy na tym, by pokazywać oryginały prac. Na Illustrative nie znajdziemy wiele wydruków. Pojawia się za to malarstwo, kolaż. Często trzeba się tym pracom dobrze przyjrzeć, by zobaczyć, jak zostały zrobione. Obok rysunków pokazywane są też obiekty ilustrowane: rzeźby, instalacje, a nawet meble. Ilustracja traktowana jest w Berlinie jako gałąź sztuki współczesnej. Na festiwal przychodzi też publiczność, na której najbardziej nam zależy.


Chodzi o czytelników, kolekcjonerów? Kim są te ważne osoby?
Polska ilustracja jest niedostrzegana na świecie. Jeżeli otworzymy zagraniczne albumy z rysunkami, rzadko zobaczymy tam polskie nazwisko. Dwa lata temu założyłyśmy z Marią Zaleską agencję ILLO, która skupiła najlepszych ilustratorów. Teraz ILLO jest fundacją. Jej zadaniem jest promocja polskich artystów za granicą. Do tego potrzebne są kontakty. Na Illustrative przychodzą redaktorzy z wydawnictw artystycznych takich jak Taschen czy Gestalt, kolekcjonerzy sztuki, pracownicy agencji reklamowych. Chcemy, żeby zobaczyli, że nasza ilustracja jest ciekawa, nawiązali kontakty z twórcami.

Aby obejrzeć polskie prace, ważni redaktorzy będą musieli wspiąć się aż na strych. Trudno było zaaranżować tę przestrzeń?

Takie strychy jak w Direktorenhaus, gdzie odbywa się wystawa, znajdziemy już tylko w starych domach. Dokładnie widać tu więźbę dachu, światło wpada przez lukarny, czasami wlatują przez nie ptaki. Wcześniej plany były standardowe. W pustej przestrzeni postindustrialnej miałyśmy postawić białe ściany i na nich powiesić prace. W ostatniej chwili dowiedziałyśmy się, że przypadło nam w udziale ostatnie piętro. Atmosfera strychu bardzo dobrze zagrała z tematem wystawy, czyli odniesieniem do dzieciństwa. Poddasze to często ulubione miejsce zabaw, odkrywania czegoś nowego, szukania skarbów. Dla prac nawiązujących do historii z dzieciństwa, niosących też jakąś tajemnicę , grozę jest to najlepsza sceneria.

Na stu metrach kwadratowych pokazujecie około pięćdziesięciu prac.

Wiedziałyśmy, że musimy dokonać wyboru. Nie pokazujemy ilustracji satyrycznej, modowej, komiksu. To są tematy na osobne wystawy. Wybrałyśmy prace, które tworzą pewną wizualną całość. W kwestii pokazywania ilustracji dużo uczymy się od kuratorów Illustrative. W Direktorenhaus jest niezliczona liczba pomieszczeń, są mniejsze i większe sale. W każdej widać, że prace są zaaranżowane – zestawione ze sobą, z obiektami, meblami, kolorem ścian i podłogi. Chodzi o to, by widzowie nie znając intencji kuratorów, mieli poczucie, że wszystko ze sobą współgra. Publiczność powinna „płynąć” po wystawie.


http://www.goethe.de/ins/pl/lp/kul/dup/dtr/dth/pl11534738.htm