korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?
Goethe-Institut: Rozmowa z Kaiem Fobbe JAK WYKOLEJONY
Rozmowa z Kaiem Fobbe
JAK WYKOLEJONY

Pandemia spowodowała zmianę stylu pracy zarówno zatrudnionych na stałe, jak i freelancerów. Z jednej strony trudne okoliczności uniemożliwiają realizację wielu projektów, z drugiej zaś – wyzwalają kreatywność. O produktywnym wykorzystaniu lockdownu oraz sytuacji twórców opowiada niemiecki wideoartysta Kai Fobbe.

Agnieszka Wójcińska

Gdzie byś teraz był, gdyby nie epidemia koronawirusa?

W Grecji, w Salonikach. Chciałem przygotowywać tam film i wystawę. Wczoraj dostałem maila z informacją, że projekt zostanie wznowiony dopiero w 2021 roku. Miałem zamiar realizować swoje artystyczne działania także w innych krajach. Wszystko jest zawieszone.

Mimo to w mailu do mnie napisałeś, że przez pierwsze tygodnie pandemii byłeś pełen entuzjazmu?

W końcu nikt z zewnątrz nie naciskał, że muszę coś skończyć. Mogłem się skoncentrować na sobie, zająć własnymi pomysłami, rozważyć je na spokojnie – tego nie doświadczyłem od lat. Miałem też czas, by wrócić do muzyki. Ukończyłem konserwatorium, ale potem skupiłem się na sztuce wideo. Podczas pandemii znów zająłem się kompozycją, kupiłem instrumenty, zacząłem grać – spójrz na ten wspaniały suzafon, mam też nową gitarę. Nie ucierpiały moje relacje z innymi. Dzięki internetowi pozostawałem w kontakcie z przyjaciółmi i ze znajomymi – jak przed lockdownem. Zresztą jestem z natury samotnikiem. Na co dzień pracuję sam w atelier albo w domu. Poza tym dużo spacerowałem. To był piękny okres.

Czyli nie zamknąłeś się w domu?

Spędziłem ten czas w Kolonii, u mojej partnerki Melanie, a nie w rodzinnym Wuppertalu. Chcieliśmy nasycić się sobą w czasie społecznej izolacji, wykorzystać go najlepiej, jak możemy. To było fajne. Miasto wyglądało fantastycznie – na ulicach spotykało się bardzo mało ludzi i samochodów. Zniknęli turyści, których było tu zawsze pełno. Cieszyliśmy się tym spokojem, bo sami akurat mnóstwo chodziliśmy po Kolonii.

Potem jednak „wylądowałeś na planecie wątpliwości”, jak mi napisałeś w wiadomości – co się stało?

To było bardzo mocne doświadczenie. Moment zwrotny nastąpił, kiedy Melanie, która pracuje w telewizji, zaczęła znów dostawać zlecenia. I to dość szybko. Tymczasem ja zostałem z niczym. Zdałem sobie sprawę, że na video-arcie nie zarobię jak artyści, którzy sprzedają obrazy lub rzeźby. Na moje projekty staram się pozyskać dotacje od państwa i prywatnych osób. A przez pandemię straciłem dostęp do tych środków i pojawiła się wielka dziura. Zacząłem obawiać się o przyszłość finansową. Za to przyszłość artystyczna rysowała mi się dość jasno, bo miałem mnóstwo pomysłów. To była przedziwna sytuacja – czułem się, jakby mój pociąg się wykoleił. Zmieniła się też sytuacja prezentacji uprawianej przeze mnie sztuki.

Co masz na myśli?

Pokazuję ją w przestrzeni publicznej, co znaczy, że w czasie lockdownu straciła odbiorców. I teraz właściwie nie wiem, w jaki sposób ją zaprezentować. Czuję, że muszę podążać zupełnie inną drogą. To szalone, bo właściwie nie zmieniło się nic i znów wszystkie opcje są dostępne. Ale niepewność jest duża, a dystans między ludźmi tak się zwiększył, że pozyskanie dotacji na moją działalność stało się jeszcze trudniejsze, niż przed epidemią. A już wtedy nie było łatwo.

Wystąpiłeś o pomoc od państwa, swojego landu?

Tak. Uważam, że Niemcy są pod tym względem wyjątkowym krajem. Od razu dostałem dwa tysiące euro w związku z rezydencją i projektem w Salonikach, którego nie mogłem zrealizować. Otrzymałem też rządową zapomogę dla artystów – dziewięć tysięcy euro. Nie śledziłem wszystkich działań pomocowych dla twórców, ale wiem, że było ich bardzo dużo. Moje miasto Wuppertal nie jest bogate, ale informowało swoich mieszkańców, skąd można dostać pieniądze. Wypłaciło też honoraria za zaplanowane projekty, których nie dało się zrealizować. Sami artyści pomagali też sobie nawzajem. Mam wrażenie, że wszyscy dostali jakąś pomoc. To były ogromne sumy, wydawane szybko i w ciemno po to, żeby ludzie nie musieli wychodzić z domu i zarabiać na zewnątrz. Można się było poczuć bezpiecznie.

Czas pandemii obfitował też, w tym w Niemczech, w różne artystyczne inicjatywy – w Berlinie na Prenzlauer Bergu artyści wystawiali prace na balkonach, didżeje i zespoły grali w sieci, a profesjonaliści w różnych dziedzinach (współ-)tworzyli projekty online. Włączyłeś się w te przedsięwzięcia?

W czasie izolacji wraz ze znajomym choreografem i tancerzem, niegdyś członkiem Pina Bausch Company, projektowaliśmy kostiumy pod hasłem „Moda z dystansem”. Wymyślaliśmy stroje, które pomagają utrzymać zalecaną odległość między ludźmi i nawiązują do mody renesansowej – z tymi wszystkimi krynolinami, dużymi kapeluszami i krezami. Poza tym denerwowalo mnie to, co działo się w sztuce. Dostęp do kultury w internecie świętowano jako coś nowego, ożywczego. A przecież ani filmy na YouTubie, ani wystawy w sieci czy streamingi przedstawień nie są nowością. Co więcej, wcześniej mało kogo interesowały. Epidemia pokazała, że bardzo mocno stawia się na digitalizację sztuki, a to, moim zdaniem, nie pomaga ani dziełu, ani artyście, ani odbiorcy.


Czytaj cały artykuł:


https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21953392.html?wt_nl=war_ pl2620 2020-09-15

Aby nie widzieć poniższej reklamy:
zaloguj się jako lektor, jeżeli nie masz konta zarejestruj się.