korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?
Goethe-Institut: ENERGIA ATOMOWA ATOM I WIELKA STOPA NA WOJENNEJ ŚCIEŻCE (artykuł).
ENERGIA ATOMOWA
ATOM I WIELKA STOPA NA WOJENNEJ ŚCIEŻCE

Energia nuklearna. Eliminować czy wspierać? Uratuje nas czy pogrąży? Jedyne, czego można być pewnym, to tego, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Z każdą dekadą dowiadujemy się o sile atomu czegoś nowego, szukamy, idziemy dalej i cofamy się. I tu paradoksalnie – sceptycy potrzebują entuzjastów, a entuzjaści sceptyków, zaś głosy outsiderów marzących o lepszym świecie sprawiają, że ten realny zmienia się na korzyść.

Karolina Sulej

Osnabrück to uniwersyteckie miasteczko ze średniowiecznymi kamienicami, piwiarniami ukrytymi w wąskich uliczkach, pełne przytulnego uroku, zadowolonych emerytów i rzeźb piersiastych wieśniaczek.

– Nie daj się zwieść. To jest oko cyklonu.

Tak oznajmiają mi Marco i Hannes kilka chwil po tym, jak podaliśmy sobie ręce. Siedzimy w jednej z sal AStA, czyli samorządu studenckiego Uniwersytetu w Osnabrück. Działają w Anti-Atom-Gruppe, lokalnej organizacji sprzeciwiającej się korzystaniu z energii nuklearnej.

Siedemdziesiąt osiem kilometrów na zachód od Osnabrück, w niczym niewyróżniającym się miasteczku Gronau, znajduje się zakład wzbogacania uranu.

Kilka kilometrów dalej mieści się reaktor jądrowy Hamm-Uentrop. Co prawda został zamknięty trzydzieści lat temu, wciąż jednak zawiera prawie sto ton nieużytych materiałów radioaktywnych.

Osiemdziesiąt kilometrów na południe od Osnabrück, w Ahaus, znajduje się magazyn przechowywania paliwa atomowego. Wreszcie zaś – sześćdziesiąt kilometrów na północny zachód od miasta znajduje się elektrownia jądrowa i fabryka paliwa atomowego Lingen II, a w jej pobliżu wycofany kilka lat temu z użytku reaktor Lingen I.

Osnabrück znajduje się w samym środku atomowej pajęczyny.

ATOM I ICH DWOJE
Kiedy jadę na spotkanie z Marco i Hannesem, jestem przekonana, że nie ma kraju, który w tym momencie mniej potrzebowałby ruchu antyatomowego. Przecież Angela Merkel, z wykształcenia fizyk jądrowy, już w 2011 roku ogłosiła, że wszystkie niemieckie elektrownie atomowe zostaną zamknięte do roku 2022.

Z drugiej strony nie ma też ostatnio dnia, żebym nie natrafiła w Internecie na artykuł – po niemiecku, angielsku czy polsku, który namawia do wskrzeszenia marzenia o świecie napędzanym atomową energią w imię walki z kryzysem klimatycznym.

Stowarzyszenie antyatomowe w Osnabrück liczy dziś tylko dwie osoby, z którymi właśnie wymieniłam uścisk dłoni. Marco i Hannes. Hannes i Marco.

I tyle.

Sprawa z odstawieniem energii nuklearnej jest więc na dobre załatwiona? Czy może po prostu nikt już się jej nie obawia?

Hannes to młody chemik, jeszcze studiuje. Po studiach chce zostać nauczycielem w liceum. Ruchem antyatomowym zainteresował się zdobywając wiedzę o pierwiastkach radioaktywnych, a jego zaangażowanie wzmocniło się jeszcze po awarii reaktora w Fukushimie.

Marco jest po pięćdziesiątce, jest etnologiem i wychowawcą trudnej młodzieży. W ruchu przeciwko korzystaniu z energii atomowej działa od lat osiemdziesiątych. Długie siwe włosy zebrane w kucyk, T-shirt bez rękawów – widać po nim kontrkulturową przeszłość.

– Nasz ruch nie jest już medialny. Kiedyś liczyliśmy się w różnych regionach Niemiec w tysiącach, setkach członków, działacze odeszli jednak do innych spraw. Dzisiaj opinia publiczna wydaje się uważać problem za rozwiązany – przyznają obydwaj.

– Ale czy rzeczywiście tak jest? – dopytuję.

Hannes bierze głęboki wdech i z poważną manierą młodego naukowca zaczyna wyjaśniać.

– To prawda, że Niemcy zobowiązały się zamknąć wszystkie swoje elektrownie do 2022 roku. Ale po pierwsze – nie wiemy, czy to się na pewno uda, bo decyzje w sprawie atomu są podatne na polityczne przetasowania, a po drugie nikt nie mówi o tym, że należałoby się też zająć innymi częściami tego łańcucha – produkcją paliwa nuklearnego i utylizacją atomowych śmieci. Paliwo to świetne źródło dochodu państwowego. Więc rozwiązana jest tylko połowa problemu. A właściwie – jedna trzecia.

Ostatni, sierpniowy raport DIW, czyli Deutsches Institut für Wirtschaftsforschung, zdaje się jednak podnosić Hannesa na duchu.

Ten prestiżowy berliński Instytut zajmujący się ekonomią podkreśla, że mimo rosnących w Unii Europejskiej nowych tendencji do brania pod uwagę atomu jako ekologicznej alternatywy dla węgla, Niemcy nigdy nie były bardziej pewne tego, że to de-atomizacja jest najwłaściwszą drogą. Jeden autorów raportu, Christian von Hirschhausem, argumentuje też w sprawie opłacalności produkcji: „Energia nuklearna nie została wymyślona do użytku komercyjnego. Jej zastosowanie miało być wojskowe”. Autorzy raportu przeanalizowali 674 elektrownie zbudowane od lat pięćdziesiątych biorąc pod uwagę zyski. Zauważyli, że przy decyzjach o budowie zawsze największe znaczenie ma ideologia i polityka oraz fakt, że technologia ta obiecuje zwrot ogromnych inwestycji, ale ten nigdy nie następuje.

Również w kwestii, że nikt nie mówi o utylizacji odpadów atomowych, Hannes zdaje się mylić. Wchodzę na stronę Federalnego Urzędu Gospodarki Odpadami Jądrowymi BfE. Urząd ten, wraz ze swoim ramieniem wykonawczym BgE – Bundesgesellschaft für Endlagerung prowadzi badania i informuje na bieżąco o swojej działalności na stronie internetowej oraz organizując konferencje i debaty w „realu”, a co trzy lata składa raport ze swoich postępów. Mówi się więc.

Inną sprawa jest jednak to, że problem utylizacji atomowych śmieci gromadzonych właściwie od początku funkcjonowania przemysłu pozostaje nierozwiązany.

Póki co znajdują się one w tak zwanych „miejscach tymczasowych”, magazynach rozsianych po całych Niemczech, odgrodzonych od reszty świata drutem kolczastym, albo przy samych elektrowniach.

Przez dekady pojawiały się różne pomysły zaradcze. Może wystrzelić je w kosmos? Nie, bo przecież niekontrolowany wybuch rakiety oznaczałby katastrofę. Może włożyć je w wieczną zmarzlinę? Ale przecież lody się topią. W końcu naukowcy doszli do wniosku, że atom może jedynie chronić skała. Granitowa, solna albo glina, musi być gruba na sto metrów i znajdować się co najmniej trzysta metrów pod ziemią.

Poszukiwania odpowiedniego miejsca o takich właściwościach trwają w Niemczech do dziś. Po drodze wydarzyło się kilka nagłośniowych przez media wpadek. Najbardziej znany kłopot to kopalnia potasu i soli Asse II. Przez lata przechowywano tam dziesiątki tysięcy odpadów radioaktywnych w setkach tysięcy beczek. Okazało się jednak, że do kopalni wnika woda dostępowa, a też i jej konstrukcja zaczyna się sypać. Jak najszybciej trzeba więc beczki stamtąd przenieść. Teraz jako zbiornik wypróbowywana jest kopalnia rudy żelaza Konrad w Salzgitter. Ma zostać otwarta w 2022 i pomieścić wszystko to, co mieściło się w Asse, a do tego odpady z zakładu wzbogacania uranu w Gronau oraz inne odpady z terenu całych Niemiec.

Poszukiwanie odpowiedniego repozytorium jest przedstawione na stronie BfE w formie przystępnego filmiku. Widać, że rząd zauważa, że powodzenie wszelkich przedsięwzięć związanych z atomem zależy nie tylko od naukowców i polityków, ale także krytyki lub wsparcia społecznego.
ATOM I IDEA
Do ludzi takich jak Marco i Hannes wciąż jednak nie dotarli. Oni chcą słyszeć inną retorykę. Marco tłumaczy:

– To nie jest tylko sprawa technologii. To też nie jest jedynie sprawa Niemiec. Tutaj chodzi o idee i o nas wszystkich, współczesnych ludzi. Musimy zmienić systemowe myślenie, zamiast działać na jednym polu. Walka o prawa kobiet, prawa człowieka, nowe, czyste źródła energii – to wszystko jest połączone.

Marco pamięta, że kiedy sam po raz pierwszy wyszedł na ulicę w proteście przeciwko energii atomowej, to czuł, że ma za sobą potężną energię kontrkultury. To były protesty napędzane przez hipisowskie marzenia. Chodziło o lepszy świat, w którym nie ma miejsca na wielki przemysł.
Demonstracje przeciwko atomowi zaczęły się w Niemczech w latach siedemdziesiątych, kiedy wieś Wyhl została wyznaczona na miejsce budowy elektrowni jądrowej. Mieszkańcy w proteście spontanicznie zajęli plac budowy. Policja ich spacyfikowała, ale zdjęcia z tego wydarzenia przedstawiające protestujących oblewanych z armatek wodnych i siłą usuwanych z miejsc protestu oburzyły tysiące ludzi. Na miejsce przyjechało trzydzieści tysięcy demonstrantów. Pozwolenie na budowę zakładu cofnięto, a w jego miejsce powstał rezerwat przyrody. To wydarzenie uskrzydliło ruch antyatomowy na następne dekady.

Po awarii pompy w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island w 1979 roku setki tysięcy osób wyszły na ulice Bonn i Hanoweru, domagając się zamknięcia wszystkich obiektów jądrowych. Dzięki impetowi ruchu powstała w latach osiemdziesiątych partia Zielonych. Kulminacja protestów miała miejsce po awarii reaktora w Czarnobylu, w 1986 roku. Zaledwie kilka dni później w Hamm-Uentrop doszło do awarii reaktora i niewielkiego wycieku, który usiłowano zatuszować, żeby nie wywoływać paniki. Podczas starć z policją pod zakładem utylizacji odpadów nuklearnych w Wackersdorf zostało rannych niemal 400 osób. Marco brał udział w tej demonstracji.

– Ruch stracił wtedy na impecie. Rząd dał nam jasno do zrozumienia: jeśli dalej będziecie protestować, uznamy was za terrorystów – mówi.

Przysłano wtedy na demonstrację siedem tysięcy funkcjonariuszy. Były granaty ogłuszające, gumowe kule, armatki wodne, gaz pieprzowy i łzawiący. To, o czym Marco nie wspomina, to fakt, że niektórzy demonstranci też nie byli bezbronni – mieli proce, łomy oraz koktajle Mołotowa. Odbyła się regularna bitwa z policją, która nie dała ruchowi nic poza eskalacją konfliktu.

W latach dziewięćdziesiątych efektowne, ale mało efektywne protesty z ulic przeniosły się więc do parlamentu. Nie chciano już ideologii, ale praktycznych rozwiązań.

– W moim odczuciu symptom stał się przyczyną – podsumowuje jednak z rozczarowaniem Marco. Używanie energii nuklearnej było dla mnie tylko jednym ze sposobów traktowania ziemi. A nagle stało się jedynym tematem, bez tej większej podbudowy, która była dla mnie ważna.

Czytaj cały artykuł:


https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21675323.html 2019-11-27

Aby nie widzieć poniższej reklamy:
zaloguj się jako lektor, jeżeli nie masz konta zarejestruj się.