korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?
GOETHE-INSTITUT: NIEMCY UCZĄCY SIĘ POLSKIEGO ŹDŹBŁO W SZCZEBRZESZYNIE
NIEMCY UCZĄCY SIĘ POLSKIEGO
ŹDŹBŁO W SZCZEBRZESZYNIE

Chcą odnaleźć polską cząstkę swojej tożsamości albo poćwiczyć głowę. Powodów, dla których Niemcy uczą się polskiego, jest wiele i bywają zaskakujące.


Agnieszka Wójcińska

Philipp zgubił język polski jako chłopiec, a odnalazł w wieku 20 lat dzięki… bezdomnym Polakom z Dworca Zoo. W Bahnhof Mission, dworcowej misji pracuje już dwa lata, z początku jako wolontariusz, teraz na etat. Tak się wciągnął, że od tego roku zaczął niemiecko-polskie studia na kierunku pomoc społeczna (praktyki odbędzie w Gorzowie). - Misja to często ostatni krok przed więzieniem albo śmiercią. Mamy tu beznadziejne sytuacje i osoby, którym nie pomaga już nikt - opowiada. - Na przykład taki Paweł, tak go nazwijmy, w Berlinie mieszka prawie tak długo, jak ja żyję na świecie. Ma koło pięćdziesiątki. Pracował na budowach, zawsze na czarno, nigdy nie nauczył się języka. Miał tu żonę, ale zmarła, więc zaczął pić. Stracił pracę, mieszkanie, kontakty, do tego w Polsce też już nic nie ma. W Berlinie żyje na ulicy, z rakiem, ale bez ubezpieczenia, więc na leczenie nie ma szans. Siedzi przed misją, karmimy go, rozmawiamy. Więcej zrobić nie możemy. Są też Marcin, Damian, Piotrek, młodzi, po 20-30 lat, po domach dziecka albo wychowani w patologicznych rodzinach. Do Berlina przyjechali, by łatwiej żyć, choćby ze sprzedaży pozbieranych na ulicy butelek, piją albo biorą narkotyki, często mają psychiczne problemy, bywają agresywni. Żaden nie mówi po niemiecku. Do misji trafiają też oczywiście bezdomni Niemcy, Turcy, Ukraińcy czy Rosjanie. Ale ja chciałbym skupić się na Polakach. Moim marzeniem jest pomagać im w powrotach do kraju, gdzie mogliby otrzymać większą pomoc, bo tu na detoks czy leczenie w ramach socjalu nie mają szans.


Philipp coraz bardziej chciał rozmawiać z nimi po polsku. - Czułem, że mam w głowie dużo polskich słów, ale one były gdzieś schowane. Próbowałem nawet czytać polskie gazety, trochę pisać. Szło ciężko - opowiada. Więc wstukał w Google’a „nauka polskiego” i wyskoczyła mu szkoła Polka Dot. Tak poznał Joannę.

Podstawy miał, bo jako dziecko rozmawiał w tym języku z mamą. Urodziła się w Polsce, w małej wiosce na Pomorzu Szczecińskim i tam Philipp jako chłopiec spędzał każde wakacje. Wspomnienia ma tylko dobre: wolność, gdy ganiał po okolicy, zapach koperku, którym babcia posypywała ziemniaki i smak jej schabowego. Tata, Niemiec z Turyngii, sympatię do kraju przyszłej żony żywił od kiedy w 1989 roku uciekał przez Warszawę z NRD (parę miesięcy przed upadkiem muru berlińskiego). Poznali się w Berlinie i tam przyszedł na świat ich syn. Gdy Philipp poszedł do przedszkola, a potem szkoły, kontakt z polskim zaczął tracić. Z kolegami czy nauczycielami mówił po niemiecku. Mama też szybko nauczyła się tego języka – gdy przyjechała do Berlina na początku lat 90. miała prosty plan – wtopić się w nowe otoczenie i w żadnym przypadku nie trzymać się tutejszej Polonii. Dziś ma niemieckie obywatelstwo, a polski trochę pozapominała. Teraz cieszy się, że nadrobi to z synem.

„Owszem” to ulubione słowo Philippa. - Formalne, ale miłe. - mówi - Lubię też „aczkolwiek” i „natomiast”, tylko nie zawsze wiem, jak użyć ich w zdaniu. Ale to się zmieni - dodaje. Siedzi teraz przede mną w kawiarni w dzielnicy Steglitz, w której mieszka, popija cappuccino i opowiada podekscytowany, że właśnie skończył czytać pierwszą książkę po polsku – My. Super imigranci Emilii Smechowski, Polki, której rodzice wyjechali do Niemiec pod koniec lat 80. I – tak jak jego mama – koniecznie chcieli się w nowym kraju zintegrować. Philipp ma 22 lata (wygląda na więcej) i wygląd rasowego berlińskiego hipstera – gęsta czarna broda, zielony golf z miękkiej wełny, do tego turkusowa marynarka i czerwone oprawki okularów, do których dobrał buty w tym samym kolorze. W ciągu dnia pracuje w lokalnej winiarni i kawiarni (w misji ma nocną zmianę) – żeby dać odpocząć głowie. Elokwentny, dużo się uśmiecha. Zanim trafił do pracy z bezdomnymi, skończył szkołę zawodową dla sprzedawców samochodów, ale czegoś mu brakowało. Jakiegoś sensu. A może i polskiej cząstki siebie?

HANS DIETER. POLACY, POKAŻCIE SIĘ
Hans Dieter zaczął mówić po polsku przez kłopoty z sercem i podwyższony cholesterol. Czuł się źle, więc gdy usłyszał diagnozę, a lekarz zalecił zmianę diety i ćwiczenia, od razu wziął się za siebie. Wiedział, że nie ma żartów, bo sam jest medykiem, patologiem, ale nie takim od umarłych, tylko od zmienionych rakiem tkanek. Specjalizuje się w węzłach chłonnych i chorobach krwi. To na podstawie jego diagnoz pacjenci są kierowani na odpowiednie terapie. Dla zdrowia poszedł ćwiczyć na siłowni i trafił na Macieja – trenera, byłego zawodowego piłkarza z Polski. Hans Dieter pomyślał, że chciałby rozumieć, co mówi po swojemu. Zawsze był ciekawy, lubił się uczyć nowych rzeczy i języków.

Najpierw znalazł szkołę, potem tandem. Każdej soboty o 10 rano Hans Dieter odpala Skype’a i łączy się z Tomaszem, informatykiem z Warszawy. Przez godzinę rozmawiają po polsku, a potem po niemiecku o życiu, rodzinie, sytuacji w obu krajach. Pokazuje mi na telefonie aplikację TandemPartner. Pomaga ona ludziom różnych narodowości łączyć się w pary, które nawzajem uczą się języka. Hans Dieter miał już dwa tandemy z Polakami – z opiekunką starszych osób, która pracowała w Zachodnich Niemczech i młodym chłopakiem z Zabrza, który jeździł na tirach, ale urwał im się kontakt. Z Tomaszem są sobie wierni od dwóch lat.
Czytaj cały artykuł:


https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21728797.html 2020-01-12

Aby nie widzieć poniższej reklamy:
zaloguj się jako lektor, jeżeli nie masz konta zarejestruj się.