korepetycje angielski korepetycje niemiecki
Nie jesteś zalogowany.
Nie masz konta?
Freelancerzy w obliczu koronakryzysu NADERWANA GAŁĄŹ
Freelancerzy w obliczu koronakryzysu
NADERWANA GAŁĄŹ

Pandemia osłabiła także sytuację wykonawców wolnych zawodów na niemieckim rynku pracy. Odwołane kursy i sesje, zamknięcie małych zakładów na dłuższy okres, brak lub mniejsza liczba zleceń – to tylko niektóre skutki epidemii. Jak próbują przetrwać ten niecodzienny dla wszystkich czas osoby prowadzące własną działalność i wolni strzelcy, opowiada Agnieszka Wójcińska.

Koronawirus wywrócił do góry nogami życie wielu ludzi i naderwał niejedną gałąź gospodarki. Jedną z grup, które najmocniej dostały po głowie, są freelancerzy i osoby samozatrudnione. Trenerom, aktorom czy montażystom z dnia na dzień odwołano zlecenia, fryzjerzy i kosmetyczki musieli zamknąć jednoosobowe zakłady na długie tygodnie, a wielu dziennikarzom, szczególnie wolnym strzelcom, redakcje podziękowały za współpracę. A brak pracy oznacza dla freelancera brak dochodu. Bez wsparcia z zewnątrz trudno przetrwać.

Postanowiłam sprawdzić, jak z pandemią radzą sobie freelancerzy i samozatrudnieni w Niemczech. Wspomniana grupa zawodowa na rynku naszego zachodniego sąsiada stale się powiększa, a w zeszłym roku liczyła prawie półtora miliona ludzi.

JULIANE – BYĆ O KROK DO PRZODU
– 14 marca wieczorem miałam występ w znanym jazzowym klubie b-flat w Berlinie, gdy nagle weszli policjanci. Powiedzieli: „Nie możesz śpiewać, bo zamykamy lokal” – mówi Juliane Johannsen, piosenkarka jazzowa. – Byłam w szoku. Właściciel lokalu zresztą też, bo nikt go nie uprzedził. Wróciłam do domu i choć rzadko piję alkohol, nalałam sobie whisky. Siedziałam w fotelu i nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Potem zadzwoniłam do rodziców – oboje są fizjoterapeutami na samozatrudnieniu. Mama powiedziała: „Nie będziemy mogli pracować. Ty zresztą też musisz zamknąć swoje studio”.

Bo Juliane nie tylko zawodowo śpiewa jazz (z wykształcenia jest śpiewaczką operową), ale też prowadzi studio jogi na Weddingu. Otworzyła je półtora roku wcześniej w jednej z kamienic, w parterowym lokalu, w którym wcześniej znajdował się sklep. Na zdjęciach – w obecnej sytuacji nie mogę odwiedzić go osobiście – są: sala z lustrami na jednej ścianie i rysunkiem wielkiej błękitnej pantery o żółtych oczach naprzeciwko (studio nazywa się Blue Panta Yoga), duże okna, korytarzyk, niewielka przebieralnia, łazienka.

Rozmawiamy też wirtualnie za pomocą aplikacji WhatsApp. Juliane ma długie, kręcone włosy i szeroki uśmiech, jej energia bije nawet z ekranu komputera. – Mam 28 lat, nie założyłam jeszcze rodziny. To idealny moment, by zacząć własny interes – mówi. – Mam mnóstwo zapału, odpowiednią dozę naiwności i nawet, jeśli coś nie wyjdzie, łatwiej się pozbierać, niż kiedy człowiek jest starszy i ma zobowiązania.

Biznes wymyśliła na spółkę z mamą. Ponad sześć lat Juliane mieszkała w USA. Pracowała jako kelnerka i nauczycielka muzyki oraz śpiewała jazz, a w wolnym czasie ćwiczyła do muzyki nowoczesny i dynamiczny wariant jogi zwany Vinyasa. Po powrocie do Niemiec szukała szkoły, która oferowałaby podobną praktykę, ale nie znalazła. Nieśmiało zastanawiała się nad otwarciem takiego miejsca. Aż któregoś dnia pokazała swój trening mamie, której tak się spodobał, że namówiła córkę do założenia własnego studia. Juliane, zaznajomiona dzięki rodzicom fizjoterapeutom z działaniem jednoosobowej firmy, nie bała się samozatrudnienia. Zaczęła szukać lokalu, najpierw w dzielnicach Kreuzberg i Friedrichshain, gdzie mieszka dużo młodych ludzi. Ale zajęcia jogi są prawie na każdym rogu, a czynsze wysokie. Inaczej niż na Weddingu – dawniej robotniczym, dziś dynamicznie gentryfikowanym i coraz bardziej popularnym nie tylko wśród imigrantów, ale i młodych Niemców. Stąd jej wybór. Miejsce, które znalazła, było bardzo zaniedbane, ale odpowiadało jej wielkością. Właścicielce lokalu bardzo spodobał się pomysł otwarcia w nim studia jogi. Wyłożyła pieniądze na remont, który Juliane, z pomocą rodziców, nadzorowała prawie cały rok. Natomiast joginka wzięła kredyt na zakup sprzętu – mat i innych potrzebnych akcesoriów – na pięć lat. – To spore zobowiązanie – mówi.



– Na przyjęcie, które zorganizowałam z okazji rozpoczęcia działalności, przyszło mnóstwo ludzi, przede wszystkim z sąsiedztwa – mówi Juliane. – Moi uczniowie to głównie młode osoby, mają 20-40 lat i często siedzący tryb życia, więc 1-2 godziny dynamicznego ruchu w tygodniu to dla nich zbawienie. Wszystko szło świetnie, po roku miałam już spore grono stałych bywalców – dodaje. – Aż nagle bum! Koronawirus.

Kiedy Juliane otrząsnęła się nieco z szoku, zaczęła nagrywać filmiki z kursami jogi i wrzucać je na Instagram. – Ludzie zaczęli wpłacać datki na konto studia. Zaglądali też sąsiedzi, pytając, jak sobie radzę – opowiada. – To było niezwykle wspierające. Przestałam martwić się tym, co będzie dalej.

Ale koszty prowadzenia Blue Panta Yoga nie zmieniły się. Choć w studiu nie odbywały się lekcje, Juliane co miesiąc musiała wydać 1300 euro na czynsz i 500 na spłatę pożyczki od banku. Plus telefon, internet, ogrzewanie. – W sumie około 2500 euro miesięcznie – mówi. – Kiedy tylko usłyszałam o pomocy rządowej, wystąpiłam o wsparcie, choć właściwie nie spodziewałam się pozytywnej odpowiedzi. Złożyłam wniosek online. I po trzech dniach dostałam 14 tysięcy euro, najwyższą możliwą zapomogę (suma wsparcia od państwa i landu Berlin, bo różne landy oferują zasiłki w różnej wysokości). To była ogromna pomoc. Oczywiście w jakiś sposób będę musiała to spłacić, choćby w podatkach. Ale na razie mam pieniądze na pokrycie stałych kosztów, a przecież nikt nie wie, ile potrwa ta sytuacja.

Wprawdzie w czerwcu Julianne znów zaczęła prowadzić lekcje na żywo, ale ograniczenia związane z pandemią są spore. W studiu może ćwiczyć jednorazowo tylko sześć osób (przedtem na jednych zajęciach było ich dwadzieścia), by zachować dwa metry odstępu. Przed lekcją uczestnicy powinni zarejestrować się online, a do szkoły wchodzić pojedynczo, już przebrani i z własnymi matami. Nie wolno im też korzystać z prysznica. Nauczyciel po każdej sesji musi dokładnie wietrzyć pomieszczenie, dezynfekować ręce i podłogę, a podczas ćwiczeń zachować dystans wobec uczniów.

– Moje studio miało już pewną renomę przed epidemią, więc jestem dobrej myśli – mówi Julianne. – Ale naturalnie, gdy prowadzisz własny biznes, zawsze musisz być o krok do przodu, otwarta na zmiany. Teraz na przykład muszę zwiększyć liczbę lekcji, żeby utrzymać rentowność, czyli zatrudnić kolejnego nauczyciela. Sama nie dam rady poprowadzić wszystkich sesji. Mam również plan B w postaci muzyki, bo do koncertowania pewnie prędko nie da się wrócić. Mój brat założył niedawno szkołę muzyczną, więc zawsze mogę uczyć w niej śpiewu. Ta sytuacja pokazała mi natomiast jedno – dodaje. – Mieszkałam w USA przez prawie siedem lat i rozważałam stały pobyt. Ale wróciłam do Niemiec, ogłoszono stan pandemii, a mój kraj zapewnił mi ogromną pomoc. Pomyślałam, że to jednak niesamowite, więc chyba tu zostanę.

Czytaj cały artykuł:


https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/21931957.html?wt_nl=war_ pl2420 2020-08-17

Aby nie widzieć poniższej reklamy:
zaloguj się jako lektor, jeżeli nie masz konta zarejestruj się.